Dołącz do nas już dziś! Dołącz do nas już dziś! Dołącz do nas już dziś! Dołącz do nas już dziś! Dołącz do nas już dziś! Dołącz do nas już dziś! Dołącz do nas już dziś! Dołącz do nas już dziś! Dołącz do nas już dziś! Dołącz do nas już dziś!

czwartek, 26 grudnia 2013

Od Violetty - Jak dołączyłam?

Błąkałam się sama po lesie, aż wpadłam na pewna wilczyce. 
-Cześć? Kim jesteś?
-Jestem Moon, właśnie wkroczyłaś na teren mojej watahy! -Wilczyca na mnie warknęła.
-Spoko, spoko już z tąd spadam!
-Zaczekaj! Szukasz może watahy?!
-Ehe... 
-To dobrze trafiłaś, jestem Alfą Watahy Wilków Cieni -Nie oczekiwany zwrot akcji ^^.
-Mogę dołączyć?

<Moon?>

środa, 25 grudnia 2013

Od Ametyst - Jak znalazłam Tilę?

Arta wzięła omdlałą Alfę na skrzydła i zaniosła do mojej jaskini. 
Postanowiłam iść na polowanie. Idąc do lasu zauważyłam... wilczątko. Próbowało złapać zająca. Ukryłam się za drzewem. Królik był szybszy od małej. Ustawiłam się do skoku. Skrzydła ułożyłam tak, by mi nie przeszkadzały. Nie zwinęłam ich jednak całkowicie, by nie znikły. Mogły się przydać. Skoczyłam. Sprawnym ruchem łapy zabiłam zwierzynę. Wilczyca przestraszyła się. 
-Proszę! - łkała. - Nie rób mi krzywdy! 
-Nie zrobię. - podałam małej martwego zwierzaka. - Co tu robisz? 
-Poluję. Od tygodni nic nie jadłam. - powiedziała i zabrała się do pałaszowania. 
Jednak cofnęła pyszczek i skrzywiła się. 
-No tak. To twoja zdobycz... 
-Jedz na zdrowie. - uśmiechnęłam się. - Jestem Ametyst. 
-Tila. - przedstawiła się. 
-Gdzie twoja mama? - zapytałam. 
-Leży, ma chorą łapę. - stwierdziła. 
- Mogę ci pomóc. Jestem Rysownikiem, może coś narysuję. 
-Mogłabyś? - pytała z nadzieja w oczach. 
-Zobaczymy. Złowię jeszcze coś i damy twojej mamie. Potem zostaniesz, a ja pójdę jej poszukać. 
Jak powiedziałam tak zrobiłam. Mama Tili podziękowała za jedzenie. Była o rok starsza ode mnie. Bardzo młoda jak na matkę. Nie pytając o nic wyszłam i wzbiłam się w powietrze. 

*** 

Nowy w watasze. Wygląda na miłego. Dziś mam nauczyć Tili polować. Ten malec przypomina mi mnie, gdy byłam szczenięciem. Poszłam z nowo na byłym kolegą do lasu.. Dojście do jaskini mamy Tili trochę trwało. 
Dotarliśmy do jaskini. Tila czekała. Na jej pyszczku nie było uśmiechu. Z oczu płynęły łzy. Podbiegła do mnie i przytuliła się mocno. 
-Co się stało? - zapytałam. 
-Ma... ma o...o... na... nie... żyje... - łkała samiczka. - Łow... cy... . 
Patrzyliśmy na Tilę. Tak mi było przykro. Zastawiałam się co zrobić. Popatrzyłem na Darka. Skinął głową. 
-Musimy powiedzieć Moon. - powiedział. 
Tila patrzyła na nas swoimi brązowymi oczami. 
Dotarliśmy do Moon, która kurowała się u mnie w domu. Wzięłam głęboki oddech. 
-Moon... To jest Tila. Będzie ze mną mieszkać i dołączy do watahy. - powiedziałam i czekałam na reakcję. 

Od Dominici do Ametyst

Wszystkie potwory zaczęły znikać, została jedynie Ametyst. Jaskinia też zniknęła, a na de mną pojawił się księżyc. Ametyst przekształcała się w siebie, a potem w anioła?
-Domi, widzisz ją?
-To TY... TY... Ametyst... 
-Ametyst z początku byłą dobra.... Dziś? Zła...
-Tak to ja...- Powiedziała Ametyst anielskim głosem...
-Jesteś piękna...
-Tak...Piękna..-Wadera westchnęła
-To zło ją zniszczyło... A też wracamy na ziemię- Powiedział anioł.

***

Otwieram oczy i....


<Ametyst brak weny?>

Ametyst adoptuje szczeniaka!


Imię: Tedy
Wiek: 4 mies.
Płeć: wadera


Kupuje jej: Eliksir zmiany wyglądu i Eliksir zmiany imienia 

wtorek, 24 grudnia 2013

Od Ametyst do Dominici

Leciałam na oślep. Nic nie widziałam, nic nie słyszałam i tylko leciałam naprzód. Wylądowałam koło wejścia do mojej jaskini. W dalekim końcu jaskini leżała Arta, a obok niej Lovis. Podeszłam do smoczycy i westchnęłam ciężko, bardzo, bardzo ciężko. Za dużo tego było, jak na moją jedną, małą wilczą głowę. Zawołałam Artemis, a ona podniosła się i podeszła posłusznie. - Lecimy. - powiedziałam krótko i bez zbędnych wyjaśnień wskoczyłam na grzbiet towarzyszki. - <Ten Lovis jest jakiś dziwny... Ma dwa ogony i jakieś takie postrzępione skrzydła...> - usłyszałam myśli Artemis. Tak, potrafię czytać w myślach, a to wszystko przez Władcę Śmierci. Kazał mi przejąć rządy nad Królestwem Śmierci. Od tamtego czasu mam skrzydła ,które mogą zniknąć lub się pojawić kiedy chcę. Przeprowadzam też dusze zwierząt przez Most Wygnańców, który oddziela świat realny od Krainy Śmierci. Mogę je wezwać w dowolnej chwili gdy będę potrzebowała pomocy. Mam też coś w rodzaju 'pozbawiania' wzroku na jakiś czas. Od mojego wycia trzęsie się ziemia. Jestem Wilczycą Śmierci, i nie taką jak kiedyś. Kiedyś byłam miła i życzliwa ,a teraz jestem jaka jestem i nic tego nie zmieni... - <Ametyst też jest jakaś dziwna, wcześniej wędrowałyśmy same, miała dla mnie więcej czasu, a teraz spędza go tylko z tymi innymi wilkami...> Nie odezwałam się, ani nie zganiłam za to Arty. Dlaczego? Ponieważ nikt nie wie, iż posiadam takie moce. Artemis leciała lekko i powoli. W pewnym momencie zobaczyłam w dole Domi. - Arta lądujemy. - smoczyca kiwnęła głową i wylądowała. Podeszłam bez słowa powitania do Domi. Stałam i patrzyłam na nią. Była jakaś dziwna, stała z wzrokiem utkwionym w jednym miejscu i mówiła coś bezgłośnie. - Dominica? - zapytałam i popatrzyłam na nią podejrzliwie. - To TY... TY... Ametyst... Księżyc... coś strasznego... Pomóż mi! - popatrzyła na mnie takim wzrokiem, jakby była obłąkana. Otwarłam szeroko oczy. - Co ci jest? - spytałam przerażona.  - Księżyc jest w pełni... ratuj... - szepnęła jakimś ochrypłym głosem i zemdlała. 
Domi?

Wesołych!!!

Dziś 24 grudnia! Wigilia! Więc wasza Alphcia życzy wam wesołych ŚWIĄT!

Wesołych Świąt! Życzy wasza Moon

Przepowiednia Bogów...

Domi, kiedyś odejdzie z watahy, zmieni się w cień
i odleci na swym smoku na księżyc.
Lecz pewnego dnia powróci jako bóg, gdy na ziemi
zabraknie nadziei, charmonij i miłości.
Wejdzie na najwyższą skałę, zawyje i
wszystkie istoty żywe, jak i nie (cienie)
padną przed nią na kolana, 
a ci co ją znali zostaną panami
ziem i królestw....

niedziela, 22 grudnia 2013

Od Domi do Ametyst

Zauważyłam że wadera wychodzi, a po chwili zaczęła biec.
-Pico?
-Tak?
-Zajmij się wszystkim, muszę wyjść...
Biegłam za waderą, ale ona wzbiła się w powietrze.
-Czekaj!!!
Krzyczałam, lecz ona nie słyszała mnie. Mój głos zaczął ucichać, padłam na ziemię. Zauważyłam czarną osłonę na de mną. Zemdlałam.

***

Obudziłam się w jaskini, nie mojej ni czyjej. Była wielka i pusta. Tylko małe promyki słońca wpadały przez szparę. Czułam się dziwnie. Byłam po za granicami watahy.... Wstałam resztkami sił i zawołałam ochrypłym głosem.
-Pico?! Ametyst?! Issabella?!
Jaskini nie miała wyjścia więc podążyłam korytarzem.... W oddali zobaczyłam cień wilka to była....
-Ametyst?
Cień powoli się zbliżał.
-Kim jesteś...!? -Wilk warkną nie przyjaźnie.
Tak, była to Ametyst, ale wyglądała na inną miała długie łapy, była czarniejsza od mroku, mała zawiązane oczy szmatą z pod której lała się krew i do tego była cała we krwi.... Zbliżała się coraz bardziej, a ja coraz więcej się bałam... Nie wiedziałam jeszcze że to moja przyszłość... Zerknęłam na siebie nie byłam w najlepszym stanie:
 
Zaczęła zbliżać się reszta watahy... Pico, Issabella, Aya, Blood, Rose, Sanei i Gralia. Wszyscy mówili jak roboty...
-Z,A,B,I,Ć......J,Ą.....Z,A,B,I,Ć......J,Ą.....Z,A,B,I,Ć......J,Ą.....
Nagle wyjawił mi się anioł i kazał żebym nie była taka surowa i nie doprowadziła do tego....
-Ale jak mam czas cofnąć?!
-Och, Dominica ja cię przeniosłam do twojej przyszłości, a teraz wrócimy do teraźniejszości, ale obiecaj!
-Tak obiecuje, zabierz mnie z tond! -Powiedziałam ze łzami w oczach...


<Ametyst? >

sobota, 21 grudnia 2013

Od Ametyst do Dominici

- Ametyst? Ale czy to nie jest... - zaczęła wilczyca, ale ja szybko jej przerwałam, bowiem nie miałam ochoty rozmawiać o tym, co miała na myśli. 
- Tak, Ametyst to rodzaj męski, wiem. Moi rodzice zupełnie przypadkowo nadali mi to imię. - powiedziałam obojętnie i wzruszyłam ramionami. (Załóżmy, że anatomia mi na to pozwalała) 
- A... - zamyśliła się na chwilę wilczyca. - Chodź ze mną. - powiedziała po chwili milczenia. 
Wilczyca poprowadziła mnie na łąki. Po drodze rozmawiałyśmy, ale po chwili rozmowa utknęła w miejscu. 
- Dlaczego coś jest z tobą nie tak? - zapytała z znienacka Dominica. 
- Co?! - zachłysnęłam się powietrzem. - Dlaczego myślisz ''że coś jest ze mną nie tak''? - wpatrywałam się intensywnie w jej niebieskie oczy. - Czy jestem według ciebie nienormalna? Tylko dlatego, że jestem inna? Nie uległa, zawstydzona tym, jak się do ciebie odezwałam? - usiadłam na ziemi, zamknęłam oczy i wzniosłam pysk ku niebu. - Alfa? - pociągnęłam nosem, ziewnęłam i cofnęłam się o krok. 
- Tak... Jestem Alfą i zaskoczyło mnie twoje postępowanie. - odpowiedziała zdawkowo i powoli Domi. - Dlaczego się nie zawstydziłaś? - zapytała znowu.
- Kiedy? - wymusiłam w sobie poprawę. Nie chciałam wyjść na taką... no cóż, na taką jaką byłam. 
- Wtedy, jak się odezwałaś do mnie tak... jakbym była równa z tobą. Dlaczego taka jesteś? 
- Eee? - zaskoczyło mnie to. - Moje imię w zupełności wystarczy ci, byś mogła określić mój temperament i charakter. Gdybyś jednak miała z tym jakiekolwiek problemy, wyjaśniam: jestem zła do szpiku kości, bezwzględna, okrutna, cyniczna, sarkastyczna. Świetnie? Świetnie. Zostaję.
- Gdzie? - zapytała zbita z tropu Dominica. 
- No w twojej watasze. I tak nie mam dokąd iść, a miesiącami błąkać się nie chce mi się. - powiedziałam dość obojętnym tonem i wzruszyłam ramionami. 
- Super! To chodź ze mną. Pewnie jesteś wykończona takim błąkaniem się. - uśmiechnęła się zachęcająco. 
- Po co? - powiedziałam sucho i zmarszczyłam brwi. - Sama umiem o siebie zadbać. - Nie rozumiałam jej. Nie mogłam zrozumieć. Cała ekipa jest jakaś taka miła... dziwne to. 
- Aha... No to... może opowiesz o sobie coś i... - Domi kulawo starała się podtrzymać rozmowę. 
- Co mam ci opowiadać? - teraz z kolei ja roześmiałam się szyderczo. Nie z niej. Z mojej historii. Dominica popatrzyła na mnie dziwnie i powiedziała zimnym głosem. 
- Idziemy. 
Parsknęłam jeszcze raz i podążyłam za wilczycą, która potruchtała szybko do przodu. 
Dotarliśmy do łąki na skraju lasu, w której przespałam się niedawno. 
- Dominica, mogłabym ją dostać? - zapytałam z nadzieją. 
- Jak chcesz. - powiedziała i zmierzyła jaskinię wzrokiem. - Ale ja na pewno bym nie wybrała go na swoje mieszkanie. 
Uśmiechnęłam się lekko do siebie. Alfa poprowadziła mnie do reszty watahy. Zarazem poznałam ich. 
Samiec Alfa podszedł do mnie i przedstawił się. Po chwili zaproponował posadę Bety. Sądząc po minie Domi, niezbyt chyba spodobała jej się propozycja Picallo. Może w ogóle nie chciała mnie w watasze? Nie wiem. Jestem jaka jestem, nie zmienię się. 
Po chwili, gdy już wszyscy mnie poznali, przysiadłam się do uczty, na jaką składał się jeleń z obfitym porożem. Podeszłam do martwego ciała i wyjęłam sobie kawałek mięsa z brzucha. Po zjedzonym na poboczu posiłku, przysiadłam się na powrót do innych. Śmiali się, żartowali i zajadali się jeleniem. 
Po mojej prawej stronie siedziała para Alfa. Wstałam i skierowałam się w stronę północy. Coś mi się nie uśmiechało tutaj siedzieć. Nie przepadałam za towarzystwem samych wysokich rang. Czułam się wtedy dziwnie. Bez słowa odeszłam. 
< Dominica? > 

Loteria smoków!

W tej loterii wygrywa Ametyst!
Oto twój smok:
Wojna - Wariant 9 - Stadium 5.png
Nadaj mu imię i płeć!

Od Domki do Ametyst

-Sory...
-Ale musimy uciekać!
-Gdzie?!
-Do mojej watahy....?
Wadera mnie puściła i obie pobiegłyśmy tam gdzie powiedziałam.
-Jestem Dominica, a ty?
-Ametyst.
<Ametyst? Brak weny, wrzyską poświęciłam na wczorajszy test z historii!>

Od Ametyst-Praca na konkurs

Nastała zima. Mieniące się w słabych promieniach słońca delikatne płatki śniegu opadają dostojnie na łąki i lasy. Miękki biały puch otulił cały krajobraz. Leśne zwierzęta pochowały się do swoich kryjówek i wydaje się, że spowity mrozem świat zatrzymał się w miejscu. Jednak ja, nie zważając na zimno i mróz brnęłam w śniegu. Łapy miałam już odmrożone i zdawało mi się, że zaraz mi odpadną. Mimo to, szłam dalej pokonując coraz to wyższe zaspy. Kiedy doszłam na skraj lasu popatrzyłam na niego badawczo, wciągnęłam rześkie mroźne powietrze mrużąc z rozkoszy oczy. Dotruchtałam do pierwszych drzew wyłaniających się z morza innych i zaczęłam szukać choinek. Idąc tak skrajem lasu i przypatrując się drzewom myślałam co wilki z mojej nowej watahy chciałyby dostać na święta. Pewnie coś do zjedzenia, albo smoka, a może jakieś wisiorki? A może dałoby się kupić jakiś eliksir, a potem komuś podarować? Zatopiona w rozmyślaniach nie zauważyłam nawet, iż dawno minęłam las i znalazłam się na łące, która była tak zasypana śniegiem, że wyglądała jak wielka puszysta biała kołdra. Rozejrzałam się, a gdy zobaczyłam łąkę pod metrem śniegu, zawróciłam i znów udałam się do lasu. W sumie to jeszcze ich nie znam, nie znam nikogo, nie wiem co chcieliby dostać... Wypatrzyłam średniej wielkości świerk i zawyłam donośnie. Wyłam przez kilka sekund, a potem przestałam i rozejrzałam się dokładnie. Między drzewami mignął mi ciemny kształt. Uśmiechnęłam się promiennie. Zza drzew wyleciała moja smoczyca Arta. 
- Artemis, czy mogłabyś wyrwać to drzewo? - spytałam smoka, który wylądował lekko na ziemi i teraz wpatrywał się we mnie badawczo. 
Arta kiwnęła głową na znak potwierdzenia i znów wzniosła się w powietrze, chwyciła mocno swoimi ostrymi zębami czubek drzewka i zaczęła mocno ciągnąć go ku górze. Po chwili drzewko przechyliło się niebezpiecznie i posypały się z niego igły. Niespodziewanie wyskoczyło z ziemi, obrzucając mnie przy okazji kaskadą ciemnej i mokrej od śniegu ziemi. 
- Mogłabyś uważać! Zresztą nieważne... Chodź. - zawołałam Artę. 
Smoczyca podleciała do mnie, najwyraźniej zadowolona z tego, że wyrwała drzewo z korzeniami i jeszcze obrzuciła mnie ziemią. Schyliłam się, gdy przelatywała na de mną ze świerkiem w pysku, nie chciałam przecież oberwać jeszcze w głowę. Otrzepałam się z ziemi i energicznie pobiegłam do przodu. Zrównałam się z lecącym smokiem i biegłam odrobinę przed nim. Po chwili biegu ujrzałam daleko coś, co zapewne Artemis znalazła w celu przespania się tam. Smoczyca wyraźnie się ożywiła i zaczęła energiczniej machać czarnymi skrzydłami. 
- Spokojnie! - roześmiałam się. 
Smoczyca zaryczała i wylądowała przed jaskinią. Jej wnętrze było wielkie, ogromne. Ze ścian skapywała woda, na podłodze były wielkie opalizujące niebieskim światłem kałuże, a w głębi groty było coś w rodzaju ''legowiska'' z wysuszonego mchu i gałęzi uzbrojonych w setki zielonych igiełek. Artemis zaryczała przyjaźnie i zwaliła obok mnie drzewo, a sama weszła do tego ''czegoś'' i patrzyła na mnie wymownym wzrokiem. 
- O nie! Nawet o tym nie myśl! - popatrzyłam z niesmakiem na łoże z kłującego materiału. - Ja na pewno nie będę tam spać! - obróciłam się i skupiłam mocno. 
W mojej wyobraźni kreska po kresce powstawało łoże z delikatnych i świeżych liści. Cóż, najpierw zarys - wyszedł jako taki, potem szkic, który udał się już lepiej, a jednocześnie był najważniejszym elementem rysunku, bowiem bez przyzwoitego szkicu nie było obrazka, ponieważ nie ujawniał się on. No i na końcu, gdy już narysowałam pełno liści, przyszedł czas na pokolorowanie tego wszystkiego. Kolorowanie zawsze było moją najbardziej ulubioną częścią rysunku. Mogłam wtedy wyobrazić sobie przypuśćmy - zwyczajną gałązkę, którą za pomocą moich umiejętności potrafiłam pokolorować tak, by wyglądała jak sprostowany glon. I nareszcie legowisko z liści pojawiło się przede mną. Uśmiechnęłam się tryumfalnie i ułożyłam wygodnie na liściach. Artemis spojrzała na mnie z zazdrością i położyła swój czarny łeb na swoich kłujących gałęziach. 



*** 

Nazajutrz, gdy ubrałam już choinkę z pomocą Arty, wyszłam by zaprosić na wieczorną ucztę wszystkich członków watahy, mówiąc, że w ten wyjątkowy dzień, chciałabym żebyśmy wszyscy byli razem. 
Artemis chyba jeszcze nigdy nie widziała mnie w tak dobrym humorze, bo spoglądała na mnie ze zdumieniem ,gdy chodziłam po całej naszej nowej kwaterze i rozwieszałam wszędzie, na każdym występku i wszędzie, gdzie tylko się dało ozdoby, które wciąż malowałam w wyobraźni i które po chwili pojawiały się z cichym pyknięciem przede mną. Śpiewałam kolędy i wykonywałam coś, co można by było uznać za taniec, chodź właściwie kręciłam się w kółko, zamiatając ogonem po ziemi. 
Wreszcie, gdy wieczorem wszyscy przyszli, opanowałam się i wręczyłam każdemu prezent, który namalowałam, a Artemis zaczarowała go Zaklęciem Wieczystym tak, by nigdy nie znikł. Musicie wiedzieć, że namalowane przeze mnie rzeczy pojawiały się tylko na godzinę, a potem znikały. 
Alfom dałam naszyjnik ying i yang: 


Grali naszyjnik symbolizujący światło i cień:

Sanei'owi naszyjnik z runami, bo to w końcu wilk czasu:
PISMO RUNICZNE MEDALION ochronny talizman aj175
Rose talizman miłości: 

Aya dostała ode mnie talizman chaosu:
 photo talizman.jpg
Blood zawieszkę ze śnieżynką:
Śnieżynka - 10211
A Issabelli dałam talizman magii:

Lecz najlepszy był prezent, który Artemis wyczarowała dla mnie. Za pomocą jakiś starożytnych zaklęć i zaawansowanej magii, stworzyła dla mnie Talizman Księżyca. Podobno bardzo trudno go stworzyć, jest ich bardzo mało, dlatego była wdzięczna Arcie za ten wyjątkowy prezent. A tak wygląda mój naszyjnik: 


PS; Siupel opo! Domka

czwartek, 19 grudnia 2013

Loteria smoków!

Losowanie smoków (dorosłych)! W klatkach są smoki! piszcie w komentarzach który numer chcecie! Żeby losowanie się rozpoczęło potrzeba przynajmniej 5 losów! Więc losujcie!
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.

Od Ametyst -Historia

Mówi się, że miłość jest ślepa. Wierzcie mi, to zupełne kłamstwo - nie ma niczego bardziej widzącego niż prawdziwa miłość. Niczego. Jest ona czymś najwyraźniej widzącym pod słońcem. Poświęcenie jest ślepe, przywiązanie jest ślepe, pożądanie jest ślepe - ale nie prawdziwa miłość. Nie popełnij błędu i nie nazywaj tych uczuć miłością. 

Ta historia równie dobrze mogła by zawierać jedynie kilka zdań, mogła by być prosta, nudna, nieoryginalna. Mogła by... ale jako iż userka stara się utrzymać swe posty na w miarę dobrym poziomie - ujrzycie tu coś więcej. By zrozumieć sens i przekaz, trzeba się wczytać. W każde zdanie, słowo, literę. Tak wiem, lenistwo czy po prostu brak sił nie pozwala wam tego zrobić, ale poświęcenie tych dodatkowych dwóch minut nie jest aż tak wielkie, uwierz. 
Pasmo Niefortunnych Zdarzeń - Te wyrażenie pasuje znakomicie do jej całego życia, które w rzeczywistości jest właśnie tylko ciągiem wiecznego bólu i cierpienia, którego nie da się zapomnieć, nie ważne w jakim stanie wasza pamięć jest. Na własnej skórze przekonała się o tym Ametyst - Z początku zwykła, niewyróżniająca się w tłumie samica. To jednak zmieniło się z jej pierwszym tchnieniem, który zresztą i tak nastąpił o wiele za wcześnie. 
Urodziła się kilka dni przed terminem, ku nieszczęściu rodziców okazało się, że tylko 2 z sześciu szczeniąt żyje. Była nią drobna, chuderlawa samica, oraz samiec z pręgą na grzbiecie i hipnotyzujących, niebieskich oczach. Los, który najwyraźniej posiada czarny humor postanowił, że dla kontrastu druga przeżyła urodzi się całkowicie pozbawiona węchu. 
Nigdy nie miała dobrej matki, poprzedni miot również urodził się tylko w mniejszości, a pokrótce zginęli i ocaleli. 
I tak młoda raźnie zaczęła kroczyć przez życie, osłabiając się z każdym kolejnym ciosem, a było ich sporo. Ten pierwszy i kluczowy, rozpoczynający był prosty - Zazdrość. Czuła to wyżerające uczucie za każdym razem, kiedy słyszała o poczynaniach jej brata. Wszyscy byli nim olśnieni, nawet alfa zaproponował, że to ów samiec zostanie jego zastępcą, gdy ten zestarzeje się tak, by już nie móc władać sforą. 
Rodziciele nazwali go Matt, zupełnie przypadkowo, jakby wybierając pierwsze imię z rzędu dostępnych. 
Tak więc Matt dobrze radził sobie już od pierwszych chwil, od samego początku był na wygranej linii, nie musiał nawet kiwnąć palcem. Za to Ametyst starała się, błagała wręcz, by ktoś zwrócił na nią uwagę, od samego początku doskwierała jej samotność. Wszyscy odtrącali ją, spychali w kąt z nadzieją, że zostanie tam już na zawsze. Nikogo nie interesowało, jak się w tej chwili czuje. I tak mijały pierwsze miesiące jej życia. Sprawiło to, że każdy komplement czy miłe słowo, traktowała jak specjalna nagroda, niewiarygodnie się z tego cieszyła. Tymczasem, w duchu jej psychika nieświadomie niszczyła się, coraz bardziej, coraz głębsze rany na umyśle zostawiając. 
I tak powoli, nieubłaganie zbliżał się rocznica jej narodzin. Rodzice traktowali ją jak powietrze. Wtedy to zaczęła nienawidzić, a to uczucie pogłębiało się z każdym wypowiedzianym przez innych słowem. 

Gniew nie oślepia: on rodzi się ze ślepoty. 

Po jakimś czasie dowiedziała się, że jego braciszek nie jest takim świętoszkiem, zdradzał stado na rzecz drugiego. Wszyscy bardzo się na nim zawiedli, alfa nie wytrzymując rany jaką wyrządził na jego sercu - Postanowił go wygnać. Wszyscy zebrali się na uroczystości, jednakże przywódcy przerwała zalana łzami matka Matt'a. Błagała ona, by zamiast niego wygnać Ametyst, nazywała ją wtedy bezwartościowym śmieciem, zwyrodniałym dzieckiem, nigdy nie chcianą bestią, wyrzutkiem. Niestety - Mimo krzyków, wrzasków i afer - Nie udało się, samiec musiał zostać wygnany. 
Zaraz po jego odejściu, co ten zrobił z wielką chęcią, rodzicielka zaczęła zrzucać winę na Ame - Mówiła, że to przez nią, chciała by się nigdy nie narodziła. I tak, raz za razem czuła się coraz gorzej i gorzej. Jedyne zaufanie pokładała w Matce, niedługo przekonała się jednak jak nierozsądnie ją ocenia. 
Otóż jeden z rodziców postanowił zakończyć życie swej córki pogrążona w przekonaniu, że to przez nią. To ona zesłała na nich to nieszczęście. Na całe szczęście jej się nie udało i poharatana samica trafiła do lecznicy, a matka stanęła przed czymś w rodzaju sądu. Ame nie chcąc stracić pobiegła, jeszcze za nim została opatrzona. 
- Przy zaistniałej sytuacji mogę zrobić tylko jedno, czeka Cię wygnanie. - ozwał się przywódca, zimnym i wypranym z uczuć głosem. 
- Tak, wygnać, wygnać! Wygnać całą przeklętą rodzinę! - Krzyczał tłum, twierdzili, że to oni przynoszą stadu nieszczęście. 
Córka wstawiła się za rodzicielką, prosząc, by zastąpić miejsce jej matki. Skoro wszyscy nazywają ją bezużyteczną, to może chociaż do tego się przyda. Oczekiwała protestów, jednak nikt nie wniósł sprzeciwu, wszyscy byli zadowoleni, szczególnie matka. Śmiała jej się szyderczo w twarz, tuż przed tym jak odeszła. Szala się przelała, a granica pomiędzy normalnością i szaleństwem została przekroczona. 
Tak wyruszyła w długą i niebezpieczną drogę - By w końcu dotrzeć tu. 

Od Ametyst

Ametyst miała dokładnie pięćset czterdzieści pięć, czyli trochę więcej niż rok, gdy po raz pierwszy dokonała ,,przejścia w myślach". Była tego pewna, ponieważ właśnie w trakcie obliczeń mających na celu ścisłe określenie jej wieku zeszła z chodnika, nie zdając sobie z tego sprawy, i znalazła się naprzeciw ogromnej ciężarówki. Z matematycznych rozmyślań wyrwał Ametyst okropny pisk klaksonu. Wielki pojazd gnał prosto na nią. Ametyst zesztywniała, niezdolna do najmniejszego ruchu, podczas gdy jej młody, obdarowany niezwykłymi zdolnościami umysł analizował sytuację. Pomyślała mimowolnie, że spędzenie ostatnich sekund życia na wpatrywaniu się w nadjeżdżającą ciężarówkę jest wyjątkowo głupie. Niezwyciężona ciekawość nie pozwalała jej zamknąć oczu. Nie miała też czasu wrzeszczeć, a to zrobiłaby z największą przyjemnością... 
Nie, Ametyst nie krzyknęła, po prostu nagle nadziała się na kamień. Właściwie na wielki głaz. Runęła jak długa na ziemię i nosem wylądowała zaledwie o kilka centymetrów od potwora. Rozejrzała się zmieszana. 
,,Jak to się stało?" - myślała. ,,Nie rozumiem się." Spojrzała w górę. Ku jej przerażeniu ujrzała ponad trzy metrową bestię. Potwór miał białe skrzydła o równie białych piórach. Wyglądał trochę jak skrzyżowanie smoka ,gigantycznego psa i motyla. Szyję jego zdobił podejrzanie wyglądający wisiorek. Jego ogromne oczy bez źrenic wydały się wilczycy jeszcze potworniejsze nich to co potem powiedział. Tak powiedział. Patrzył na nią ze złowrogim blaskiem, a z paszczy ,uzbrojonej w setki ostrych jak brzytwa zębów, wydobywał się głośny ryk, który jednak wadera doskonale zrozumiała. 
- Oto i ty. Ametyst. Moi bracia i ja długo cie szukaliśmy. A dziś przypadek ofiarowuje nam twoją śmierć... 
Potwór skoczył do przodu z niewyobrażalną szybkością i... 
...Ametyst zdołała uniknąć zderzenia z pewną wilczycą. 
- Skąd się tu wzięłaś? - naskoczyła na nią. - To nie jest miejsce dla wilków! To ludzka osada. 
- Podobne pytanie mogłabym zadań tobie. Wiesz co? Szłam sobie spokojnie a tu nagle - pstryk! - i pojawiasz mi się przed nosem. 
< Ktoś dokończy? > 

wtorek, 17 grudnia 2013

Uwaga konkurs!

Organizuje konkurs! Konkurs polega na tym by napisać opowiadanie o świętach Wilczego (Bożego) Narodzenia. Wy oceniacie! Do wygarnia:
1 miejsce- Smok Świąt (dorosły), jeden wybrany smok (dorosły), 1 000 WD, wszystkie mikstury ze sklepu
2 miejsce- Smok Świat i  800 WD
3 miejsce- 700 WD
4,5,6,7 miejsce- 400 WD

Każde miejsce WYGRYWA!

Święta - Wariant 15 - Stadium 5.png
Wesołych świąt!!!

Wasza Domi

niedziela, 15 grudnia 2013

Od Dominici do Rose i Blood'a

W oddali zobaczyłam Blood'a i jakąś waderę. Byłam ucieszona kolejny członek!
-Hej! Domi, przedstawiam ci Rose. Chciała by dołączyć.
-No jasne, że może!
<Rose? SORY że krótkie brak czasu i weny>

Od Rose -Jak dołączyłam?


Stałam na górce, pod sobą miałam łąkę pełną kwiatów,chciałam zejść na dół i rozkoszować się ich zapachem.Nagle się potknęłam i sturlałam się wdół ze śmiechem.Leżałam i wdychałam ich zapach. 

-Kim jesteś?- usłyszałam głos 
-O!Hej!Jestem Rose.-wstałam i przywitałam się 
-Jestem Blood. 
-A wiesz może gdzie jestem? 
-Jesteś na terenie Watahy Błękitnego Szafiru. 
-A mogę dołączyć? 
-Chyba tak.Chodż przedstawię cię alfie. 
(Domi?) 

Oto ona:



Nowy smok!

Gralia kupiła smoka!
Noc - Wariant 23 - Stadium 1.png
Luna

Od Grali do Sanei'a -Jak dołączyłam?

Chodziłam sama po lesie nie wiedziałam co mam robić... W oddali zobaczyłam waderę.
-Cześć?
-Witaj! Kim jesteś?
-Ja? Gralia.
-Enkeli.
-Miło mi cie poznać!
-Mi też, szukasz watahy tak?
-Ehe..
-To możesz dołączyć do mojej!
Gdy szliśmy do watahy po drodze spotkałam wilka był to Sanei.
-Cześć! Kim jesteś?

<Sanei?>

Oto ona:

Od Sanei'a -Powitanie

Narodziłem się z nicości, tak jak moi bracia. Nigdy nie poznaliśmy rodziców, żyliśmy samotnie. Każdy z nas miał okrutny charakter. Gnębiliśmy, straszyliśmy, oraz niszczyliśmy innych. Tylko jeden z braci, najmłodszy Deyelr, był inny. Ja jako najstarszy musiałem przywołać go do porządku, lecz on nie słuchał. Po jakimś czasie zostawiliśmy go gdzieś na pastwę losu, a każdy z nas poszedł w inną stronę. Minęła lata zanim zobaczyłem jakiegoś wilka.
-Kim jesteś? -zaśmiałem się szyderczo.
-Nazywam się Enkeli, a ty? -zapytała.
-Nic Ci do tego..-rzuciłem chamsko.
Po dłuższej rozmowie wadera zaproponowała dołączenie do watahy, więc zgodziłem się.

Koniec

Oto on: