-Nic o niej nie wiem gnojku!-wrzasnąłem próbując ugryźć napastnika,ale
byłem przyszpilony do ziemi.Czarny wilk zaśmiał się sucho.
-Takiś kłamczuszek?Nieładnie,oj nieładnie.-Zbliżył zaplamiony krwią nóż do mojego pyska.Zacząłem się szamotać.
-Pogorszysz sprawę.-warknęła Ametyst,już mdlejąca.
-A ty co,w nauczycielkę się bawisz?-warknął któryś z ochroniarzy
Hadithiego.Podbiegł do wadery i wbił jej pazury w ramiona sycząc coś pod
nosem.Widziałem,jak jego brwi z dużą ilością kolczyków marszczą się,a
rozcięty na pół język wije wymawiając jakieś zaklęcie.Ametyst zaczęła
się trząść i wyć z bólu.
-Daj spokój Eric.-powiedział po chwili stojący nade mną basior.Krew z
ostrego noża zaczęła kapać mi na nos.Hadithi uśmiechnął się i zaczął
kreślić nim wzory na moim policzku.Chciałem wyrwać się uciec,ból był nie
do zniesienia.Jednak zacisnąłem zęby i leżałem w miejscu.Łzy napływały
mi do oczu,nóż zbliżał się do szyi.Muszę się uratować,uratować
Ametyst,wrócić do Riven.Wtedy wilk podniósł narzędzie i zaśmiał się
szyderczo.
-Pięknie,pięknie.A teraz wyznasz mi,co wiesz o tej głupiej k**wie?
Zawrzało we mnie.Jak można tak nazywać waderę?Jak tak można nazywać kogokolwiek.
-Jest waderą.Ma na imię Ametyst i została złapana przez was razem ze
mną.-wysyczałem.Słyszałem,jak gęsta krew z mojego policzka spada na
ziemię.
-Myślisz,że jestem głupi?-ryknął i odsunął się ode mnie.Wreszcie
mogłem wziąć pełny oddech.Napierając na mnie wielkimi łapami musiał
złamać mi ze dwa żebra.To nie polepszało sprawy,ponieważ i tak źle mi
się oddychało.
-Stań tam.-warknął pokazując na ścianę.Nie zdążyłem nic
powiedzieć,bo jego pachołkowie,w tym Eric złapali mnie i zaciągnęli
tam,gdzie chciał Hadithi.Basior wziął nóż do pyska.Zmrużyłem oczy.A więc
tak umrę.Nie patrząc na moją Riven.Co to za śmierć,gdy umiera się jako
poddaniec?Żadna.
-Kocham cię Riven.-szepnąłem.To dobre ostatnie słowa.Wtedy
usłyszałem świt,piski wilków i poczułem niemiłosierny ból w
uchu.Otworzyłem powieki.Ametyst stała,z krwawiącą raną obok leżących
przeciwników.Musiała użyć jednej ze swych mocy.Spojrzałem w bok.Nóż nie
ugodził mnie w głowę,ale uciął spory kawałek prawego ucha.Jęknąłem.
-Ruszaj się!-syknęła Ame i pobiegłem za nią.Cwałowaliśmy poprzez
ciemne korytarze,pokryte od góry do dołu malunkami wilków.Nie były to
zwykłe obrazki.Wilki,powyginane w konwulsjach,z wydartymi
wnętrznościami,czy oderwaną głową od ciała.Wzdrygnąłem się.Kogo mogłyby
interesować takie rzeczy?A no tak,Hadithiego.Wszędzie było czuć
drażniący smród krwi i rozkładających się ciał.
-Czy to znaczy,że uciekamy?-szepnąłem po chwili do wadery.Byłem zdezorientowany bólem w żebrach i policzku.
-Raczej tak?-przewróciła oczami.Dotarliśmy do rozdroża.Ametyst
wahała się przez chwilę.Mój wzrok zaczął szwankować.Co chwilę widziałem
czarne plamy,zasłaniające wszystko przede mną.Choć,w pewnym sensie nie
za bardzo chciałem to wszystko widzieć.
-Gdzie idziemy?-spytałem wadery mając na myśli drogę.Ona zwróciła
się w prawo,to samo zrobiłem i ja.Nagle wpadliśmy na coś strasznego.
-Cholera!-wykrzyknęła Ametyst,zatrzymując się w porę,ale ja
ślizgałem się jeszcze po wilgotnej posadzce usłanej kroplami zaschniętej
krwi.Na szczęście zatrzymałem się tuż przed tym.Rozkładające się ciało
wilka leżało tuż przed nami,wydając mało przyjazny zapach.Widziałem jego
przepełnione strachem,blade oczy i roztrzaskaną szyję.Wyglądał,jak
jeden z pomocników Hadithiego,jak ten,który pomógł Ericowi przygwoździć
mnie do ściany.Jęknąłem cicho.
-Przeskoczymy.-powiedziała sucho Ametyst.Czy ona nie jest
zdenerwowana widokiem CZEGOŚ TAKIEGO?Nie chciałem nic mówić,więc
ruszyłem za nią i z wielkim bólem,i żeber i serca,przeskoczyłem nad
ciałem.Po kilku minutach dotarliśmy do końca korytarza.Nic,ślepy zaułek.
-Nosz kur**!-ryknęła Ametyst tupiąc.Nagle usłyszeliśmy szyderczy
śmiech za sobą.Zacząłem się trząść i zdenerwowany zobaczyłem za nami
Hadithiego,a za nim masę innych,czarnych wilków.
-A...Ame...Ametyst?-szepnąłem klepiąc ją w plecy.-
-Witamy ponownie.-zaśmiał się basior.Poczułem mocne uderzenie w głowę.Tyle pamiętam.
<Ametyst?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz