Zacząłem ruszać wcześniej ranną łapą,ale ruch nie sprawiał już bólu,a wszystkie kości były na miejscu.
-Łał!-westchnąłem zdziwiony.Riven uśmiechnęła się i ruszyła w lewo.Po chwili stanąłem obok niej.Zobaczyliśmy rozdroże.Trzy uliczki.
-Co tu wybrać?-szepnąłem bardziej do siebie,a po chwili ziemia pod nami zatrzęsła się.Wbiłem pazury w podłoże.
-Co się dzieje?-wykrzyknąłem sparaliżowany spoglądając na waderę.
-Trzymaj się!-odkrzyknęła i schyliła się.Zrobiłem to samo.Po chili między nami zaczęła się wysuwać ściana.
-Riven!-wykrzyknąłem przerażony.Jeżeli stracę ja z wzroku,mogę jej nigdy nie znaleźć!
-Yume!-odkrzyknęła panicznie,a mur piął się coraz wyżej i wyżej.Był to dość szybki proces,więc nie zdążyłem nic zrobić.
-Jesteś?-wycharczałem,gdy ziemia przestała tańczyć.
-Tak.-szepnęła i usłyszałem,że opiera się o ścianę.-Co teraz?
Zamyśliłem się.
-Może....spróbujmy dotrzeć do środka i,gdy słońce zacznie zachodzić,spotkajmy się tutaj.
-Musimy to miejsce jakoś zaznaczyć.-powiedziała.-Nie chodzi o kolor...bardziej...o zapach.Nagle wpadłem na pomysł.
-Przecież jest tu to jeziorko uzdrowienia!
-Przepołowione przez tą ścianę.-syknęła.
-Ale czuć dobrze zapach!-argumentowałem.Można było wyczuć korzenną,lekko morską,różaną woń.
-Dobrze.-westchnęła.-Ale spotykamy się tu wieczorem.
-Jasne!-wykrzyknąłem i pobiegłem przed siebie,by jak najprędzej znaleźć serce Riven.
***
Opadałem ze zmęczenia.Biegłem jakieś trzy godziny!
-Za jakąś godzinę słońce zgaśnie.-szepnąłem do siebie.-Pora wracać.
Pocwałowałem w stronę słabego zapachu jeziora.Nagle przede mną pojawił się las.
-Nie ma co,trzeba wejść.-westchnąłem i postawiłem łapę między krzakami.Powoli wpełzłem do całkowicie ciemnego zagajnika.Było cicho i całkowicie ciemno.Nagle usłyszałem szmer za sobą.Wyprostowałem się i nastawiłem uszy.
-Chyba się przesłyszałem.-powiedziałem podejrzanie.Stawiałem powoli łapy,by trafić w zgniłą i suchą,żółtą trawę,a nie w kamyki i dziury.Usłyszałem szept tuż za mną.przełknąłem przerażony ślinę i odwróciłem się bardzo powoli.Za mną stała postać w cieniu.
Słyszałem,jak dyszy.Śmieje się w duchu.Zaraz mnie zabije.Jest szczęśliwa.To demon.
-Kim jesteś?-warknąłem w stronę cienia.
-Nie boisz się mnie?-syknął,a głos miał niczym przejeżdżanie pazurem po tablicy.
-Ponawiam pytanie.-powiedziałem stanowczo.Cokolwiek to jest,mogę to zabić.Riven mnie tego nauczyła.
-Jestem strachem,koszmarem,plagą i śmiercią.-powiedziało śmiejąc się gorzko.-Twoją śmiercią.
Potwór wysunął się z cienia.Cały bordowy,wysoki na dwa metry.Miał wielkie łapy z ogromnymi pazurami koloru kości słoniowej,długi ogon z ostrzem na końcu i uszy zakończone kolcami.Z pół otwartego pyska leciała ślina,a oczy....oczodoły były czarne,a pod nimi łzy tego samego koloru.Pysk wygięty był w grymasie,natomiast za końcówką ust wychodził wyryty uśmiech.Nie był to obrazek,czy malarska kreska.Wyryte długim paznokciem.Zwierzę było chude,miało wystające kości i żebra.
-Posilę się wreszcie...-wysyczało i rzuciło się w mą stronę.Bez namysłu pocwałowałem przed siebie.Potykałem się o kamienie,dziury,zwierzęta,ale biegłem dalej.Wciąż za sobą słyszałem charczący oddech potwora.Wreszcie dobiegłem do skraju lasu.Nie przerwałem,dopóki zdyszany nie dotarłem do jeziorka.Poczwara mnie już nie goniła.
-Riven?-spytałem dysząc.-Czy ty też spotkałaś taki koszmar?
Odpowiedziała mi cisza.
<Riv?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz